Zapraszam do przeczytania wywiadu z moją serdeczną koleżanką Sandrą, twórczynią bloga oksiazka.com.
Mam nadzieję, że nasza rozmowa zainspiruje kogoś do chociażby założenia własnego bloga – mimo obaw, niepewności i skłonności do perfekcjonizmu.
W wywiadzie, znajdziesz również o tym:
– dlaczego warto czytać “papierowe” książki,
– czemu rytuały są ważne,
– jak odróżnić się w internecie,
– jak złapać balans między pracą i życiem po pracy 🙂
Wartościowy wywiad z wartościową osobą.
Miłego czytania!😊
Czym dla Ciebie jest książka? Jaką rolę odgrywa w Twoim życiu? I pytanie dodatkowe: dlaczego dziewczyna „nowych mediów” ma w ręku książkę papierową? 😉
Dla mnie książka to sposób na podróżowanie w momencie, w którym nie ruszam się z kanapy. Poznawanie innych punktów widzenia. Książka nie tylko mnie relaksuje, ale wzbogaca wewnętrznie. Pozwala też obcować z językiem na wysokim poziomie. A w przypadku marketingowca to szczególnie ważne – często operuję słowem, a świat online – wszelkie portale, fora, social media i generalnie komunikacja INSTANT, język upraszczają i spłycają wiele zjawisk. A ja lubię zajrzeć głębiej i w czymś się totalnie zatopić. Wówczas odrywam się od rzeczywistości i moja głowa odpoczywa od codziennych tematów.
Książka to dla mnie także źródło inspiracji. Teraz np. czytam książki o kolarzach i kolarstwie ogólnie, bo zaczęłam jeździć na gravelu i okazało się, że przeczytane historie niesamowicie motywują mnie do stawiania sobie ambitnych celów i walki o ich realizację.
Papierowa książka może faktycznie wydawać się dziwna u człowieka od digitalu, ale po całym dniu spędzonym w świecie online, czuję, że obcowanie z drukowaną książką daje mi ogromną radość. Sam proces wyboru konkretnego tytułu, przeglądania różnych pozycji w księgarniach, oglądania okładek czy rozpakowywania zamówień online – to dla mnie rytuał i moment tylko dla mnie. Polecam każdemu znalezienie swoich rytuałów – to niezwykle przyjemne momenty. Mam oczywiście Kindle’a, kocham audiobooki, ale ten zapach papieru, kolorowe okładki, fotografie – tego digital nie zastąpi. Niektóre książki nie tylko się czyta, ale wręcz się ich doświadcza (ostatnio to „Niezłe Szprychy. O kobietach w kulturze rowerowej” – pięknie zaprojektowana graficznie przez @Agnieszka Ejsymont). Dodatkowo kupując książki papierowe staram się wspierać lokalne biznesy, którym trudno jest się utrzymać w starciu z gigantami takimi jak Empik czy Świat Książki. Łączę przyjemne z pożytecznym 🙂
Mam podobną refleksję odnośnie spłycania treści w świecie online. A książka to jednak okazja do zmierzenia się z czymś głębszym, co z kolei skłania do refleksji i przemyśleń, którymi z kolei możemy się podzielić ze swoją społecznością online. Wydaje mi się, że to w ogóle dobra droga do odróżnienia się w internecie – jeśli dużo czytasz, masz z czego czerpać i to, co piszesz do „świata” jest wartościowe dla czytelnika. Masz podobne odczucia?
Myślę, że tak – jeśli masz otwartą głowę. Prosta analogia – można bowiem jechać do Egiptu, rzucić okiem na piramidy, przeleżeć większość czasu nad basenem i wynieść z wycieczki niewiele refleksji. Można także obserwować lokalną społeczność, spróbować zrozumieć inną kulturę, poznać historię danego miejsca i zyskać pewne przemyślenia na ten temat. Wszystko zależy od człowieka i jego podejścia. Tak samo jest moim zdaniem z czerpaniem z książek, nawiązywanie do literatury w rozmowach, publikacjach, czy inspirowanie się przeczytanymi historiami. Niemniej nie oceniam nikogo. Każdy ma swój cel w czytaniu – jedni robią to dla inspiracji i refleksji, inni dla relaksu – i to jest ok. Ale zgodzę się z tym, że potencjalnie masz więcej do powiedzenia, jeśli czytasz i starasz się czerpać z tego wartość, a następnie chcesz dzielić się tym z innymi.
Powiedziałaś: „niektóre książki nie tylko się czyta, ale wręcz ich doświadcza”. Dołożę do tego jeszcze zapach farby drukarskiej, od której jestem chyba uzależniony. Podobno w dużych ilością jest szkodliwa, ale co tam 😉 Moje małe córki już też zaczynają wąchać książki/gazety, które trzymają w ręku 😉 Przyznam, że często nie kupuję używanych książek z tego właśnie powodu, że tracą swój oryginalny zapach.
U Ciebie zapach książki też ma znaczenie ? 😊
Ma ogromne znaczenie. Może to jakiś rodzaj fiksacji, ale wąchanie książek, czucie jej każdym niemal zmysłem, składa się u mnie na cały proces obcowania z literaturą. Mam wrażenie, że wówczas bardziej zakotwiczam się w danym momencie i jestem bardziej zaangażowana w kontakt z wybranym tytułem. Zawsze, gdy kupuję książkę, to najpierw ją oglądam, czytam blurb, wącham, kartkuję, patrzę na zdjęcia czy grafiki, a potem zaczynam to właściwe czytanie. Dlatego nigdy książki papierowe (dopóki będzie mi dane je kupować) nie zostaną u mnie wyparte przez audiobooki czy e-booki.
Jesteś osobą bardzo pracowitą. Skąd pomysł w ogóle na bloga? Przecież to dodatkowe zajęcie, a obowiązków Ci nie brakuje.
W pewnym momencie zaczęłam odczuwać wypalenie. Wiesz, marketing to taka działka, w której wiele się dzieje, wiele się zmienia. Nadążanie za tym pochłania sporo energii i nadszedł czas, gdy zaczęło mi jej zwyczajnie brakować. W chwilach na „odmóżdżenie” scrollowałam Instagrama i widziałam „bookstagramerki”. Wówczas dowiedziałam się o istnieniu tej książkowej części Instagrama i całej społeczności. Uczestniczyłam w niej początkowo jako obserwator, bo zanim ruszyłam z blogiem i własnymi kanałami, sama sabotowałam swój pomysł: „Kim ty jesteś, aby mówić, czy książka jest dobra czy nie? Nie jesteś po filologii polskiej czy bibliotekoznawstwie”. Dziś wiem, że ten zbytni krytycyzm to objaw perfekcjonizmu i zbyt wygórowanych ambicji. To niepotrzebne. Po czasie stwierdziłam, że każdy ma prawo do własnej opinii i prawo do tego, aby się nią dzielić (dopóki robi to w sposób kulturalny i nie narusza granic innych). Dopuściłam do siebie myśl, że może się nie udać – i to jest ok. Może mi się to znudzić – i to też jest ok. Dziś, po 2,5 roku prowadzenia bloga, mogę śmiało stwierdzić, że to była fantastyczna decyzja, choć nie bez błędów i momentów zwątpienia.
Poza tym to pasja, która mimo wszystko pozwala mi na weryfikację tego, co akurat się klika, „żre” w social mediach. Mogę to sprawdzać na żywym organizmie. Uważam, że wówczas jestem bardziej wiarygodna w rozmowach z moimi klientami – wszak, gdy dbasz o „swoje social mediowe dziecko” uczysz się najwięcej – nawet wtedy, gdy prowadzisz małe konta.
Powiedziałaś bardzo ważną rzecz: „Kim ty jesteś, aby mówić, czy książka jest dobra czy nie?” No właśnie nie ukrywam, że z tego powodu zaprosiłem Cię do wywiadu. Co takiego, mimo wspomnianych obaw, skłoniło Cię do podjęcia wyzwania? Był to jakiś jeden moment, czy proces, który przekonał Cię do działania?
Oj, zdecydowanie proces. Biernym obserwatorem społeczności byłam dość długo. To mi jednak pomogło w podjęciu decyzji – zauważyłam, że jak w każdym obszarze – są lepsi i gorsi. Są osoby będące ekspertami – pracujące po stronie wydawnictw, po filologii, bibliotekoznawstwie, ale i “zwyczajni” ludzie, którzy lubią czytać i dzielą się pasją z innymi, mając swoje grono odbiorców i paradoksalnie często Ci drudzy mają większe społeczności – liczy się autentyczność, budowanie więzi z ludźmi. Przekonałam się, że jeżeli nie wystartuję, to nie dowiem się czy ma to sens, czy też nie. Dałam sobie przyzwolenie na porażkę, na to, że może okazać się, że ten obszar nie jest dla mnie. Nie oczekiwałam, że w miesiąc czy pół roku zdobędę góry. Oczywiście i tak miałam wiele wątpliwości, ale wyszłam z założenia, że zrobione jest lepsze niż idealne i że świat się nie skończy, jeśli mi nie wyjdzie. Nie chciałam żałować później, że nie spróbowałam. Wychodzę z założenia, że niektóre rzeczy w naszym życiu są na jakiś czas, ale mają nas czegoś nauczyć. Przy tej okazji dowiedziałam się, że pasja potrafi zapędzić w ślepą uliczkę. I to naprawdę niebezpieczną – to była dla mnie ogromna nauka o mnie samej.
Co masz na myśli? Co było tą ślepą uliczką?
Wiele osób, gdy „wkręci się” w nowy świat, chce chłonąc jak najwiecej. Na przykładzie bookstagrama – wiele osób zaczyna kupować książki, których nie jest w stanie przeczytać, ma wyrzuty sumienia, bo nie nadąża za wszystkimi wydawniczymi nowościami, które zalewają social media (nie da się jednak za tym nadążać, choćbyś poświęcił temu cały swój wolny czas), wydaje ostatnie pieniądze na kolejne i kolejne książki. To prowadzi nie tylko do problemów finansowych i możliwe, że w skrajnych przypadkach do uzależnienia, ale też do gorszego samopoczucia (Jak oni to robią? Kiedy oni to czytają?!) oraz utraty przyjemności z tego, co tę przyjemność miało dawać. Trzeba być na to bardzo uważnym, bo łatwo jest tę granicę przekroczyć.
A Ty tę granicę przekroczyłaś?
Byłam blisko. Nie miałam problemów finansowych, choć mam bardzo duży „stosik hańby”, ale ograniczyłam zakupy. Niemniej byłam w momencie, w którym czytanie kolejnej książki od wydawnictwa było czymś na liście TO DO, a nie czymś, co chcę w danym momencie zrobić. Oprzytomniałam. Pomogło mi w tym także znalezienie kolejnej pasji – roweru. Teraz dzielę czas na tę i inne aktywności i nie zadręczam się myślami, że od tygodnia nie dodałam nowej recenzji. Nie wpływa to oczywiście dobrze na algorytmy, ale umówmy się – pasja to coś dla nas, nie dla zasięgów. Pojawiła się w mojej głowie refleksja, że życie jest zbyt krótkie, abym wolny czas spędzała inaczej niż chcę tego ja. Słucham swoich potrzeb, a nie wewnętrznego krytyka, który nakazuje robić więcej, lepiej, efektywniej.
Słuchasz potrzeb, ale jednak działasz. Można chyba powiedzieć, że blog to też budowanie wizerunku w kontekście biznesowym. Miałaś taki zamiar od początku? To po prostu tak wyszło? Jak się do tego odniesiesz?
Nie było to zamierzone. Blog miał być stricte pasją i w sumie cały czas nią jest. Przechodziły mi oczywiście przez głowę myśli o monetyzacji, ale aby na to zapracować musiałabym na moje social media poświęcić więcej czasu, a ja nie chcę zrobić z tego kolejnej pracy. Nie chcę działać w oparciu o “to do list”, wstawać wcześnie, czy siedzieć do późna i dłubać, bo muszę. Nie taki był tego cel, więc myśli te porzuciłam (gdy przeszłam już kryzys “robię to na maxa!”).
Jednak siłą rzeczy oczywiście, jeśli chodzi o merytorykę, to rozmawiając biznesowo ze świadomym człowiekiem, mój blog będzie działał raczej na moją korzyść – testuję bowiem niektóre rozwiązania na swoich kanałach, a nie kanałach osób dla których pracuję; wiem ile czasu i poświęcenia wymaga budowanie własnej społeczności, więc nie maluję trawy na zielono na zasadzie “możesz wszystko”; mogę powiedzieć, co u mnie się sprawdziło, a co nie i co działa u osób, które obserwuję.
Ale to, co może cię zdziwić – czasem mam jakąś wewnętrzną obawę, że ktoś patrząc na mnie jako blogerkę vs profesjonalistkę zawodowo, może mylnie odbierać mnie za mało dojrzałą – bo kocham kolory, bo czasem kręcę reelsy, dodaje lekkie treści na storiesy. Na profilach jest wiele radości, uśmiechu, korzystania z życia. Nie do każdego to przemówi, nie każdy to zrozumie. Tym bardziej, że w mojej pracy pierwsze skrzypce grają strategia, KPI’s, ROI…Dlatego nie epatuję za bardzo blogiem w sferze zawodowej. Chyba, że ktoś zapyta o moje pasje 🙂 Chociaż z drugiej strony – skoro ktoś “nie kupuje” mnie jako człowieka, jako osoby, która jest taka a nie inna, to czy powinnam się tym w ogóle przejmować i próbować przekonywać, że oprócz radości z małych rzeczy, zawodowo jestem ekspertem…? 🙂
Jeśli spodobał Ci się ten wpis, możesz wesprzeć moją twórczość, stawiając mi wirtualną kawę: https://buycoffee.to/jaroslawbien 😊
Jest kryzys? Nie ma szkoleń!
Wiele lat temu przeczytałem, że w przypadku problemów w firmie pierwsze, co robi organizacja, to ucina pieniądze na marketing i szkolenia. O marketingu ciężko mi coś napisać, ale w przypadku szkoleń – mogę potwierdzić.
Bez wdrożenia nie ma super pracownika
Rozmawiam z menedżerem średniego szczebla w firmie X. Osobą, która w oczach zarządu jest jedną z najbardziej utalentowanych w tej firmie. Pracowity, skuteczny, zaangażowany, etc. Generalnie WZÓR. Rozmawiamy o tym, jak wygląda w jego zespołach temat wdrożenia nowych pracowników. Zapada cisza.
Kierowniku, naprawdę nie musisz wszystkiego wiedzieć!
Dziś o tym, że zaakceptowanie swoich niedoskonałości menedżerskich, to pierwszy ważny krok do rozwoju w tej roli. Brzmi banalnie, ale z mojego doświadczenia jest o czym pisać i mówić. Zapraszam do lektury.
Pracowniku, do kogo po podwyżkę?
Jesteś super pracownikiem! Tak o sobie myślisz. Uważasz, że należy ci się podwyżka. Co robisz, gdy twój przełożony jej Ci nie da? Obrażasz się i pracujesz… źle? Szukasz innej pracy? Czy… idziesz z tym do kogoś wyżej? A gdzie lojalność, podległość służbowa, współpraca oparta na zaufaniu?
Super Kierownik i Super Pracownik to ludzie, którzy… się znają!
Są takie firmy i uwaga – nie jest ich wcale tak mało, w których relacja między pracownikiem a kierownikiem jest… żadna. Ci ludzie po prostu się nie znają. I tu nie chodzi o to, czy wiedzą o sobie tyle, by powiedzieć, jakie kto ma pasje, ile dzieci i jak lubi spędzać wakacje. Chociaż pewnie nie zaszkodzi i to wiedzieć, pod warunkiem że strony chcą o tym mówić.
Kierowniku! Skup się na TYCH pracownikach, którzy chcą z Tobą współpracować!
Czasem na sali szkoleniowej słyszę zdania: “kiedyś byłem za dobry dla ludzi, zawiodłem się i zmieniłem swoje podejście – z pracownikami trzeba krótko”.